niedziela, 7 sierpnia 2011

W podróż ocalenia...

Opowiem Wam dziś historię… Smutna? Prawdziwa? A może po prostu moja…
   Haryku – jedna z nielicznych tropikalnych wysp naszego świata. Żyje tu wiele niepowtarzalnych gatunków zwierząt i roślin. Razem tworzą wymarzony krajobraz. Wyspa nie jest zbyt duża, ale wystarczająca jej mieszkańcom.
   Urodziłem się w Anahorze. Małej wiosce tętniącej życiem, schowanej pomiędzy górami Maruku. Otaczająca nas puszcza i strome zbocza zapewniały nam niezależność i bezpieczeństwo przed złymi ludźmi. Każdy był pokorny, służył sobie nawzajem. Gdzieniegdzie można było usłyszeć krzyki bawiących się dzieci. Dzieciństwo spędziłem w sierocińcu. Zawsze wieczorami przychodziłem do Wielkiego Mistrza. Był to złoty człowiek. Zawsze chętny do rozmowy, szczery, radosny i przede wszystkim mądry. Był moim przyjacielem, jedynym człowiekiem który w pełni zastępował mi rodziców. Nawet ich nie znałem. Słyszałem, że przepadli bez śladu. Już od małego Wielki Mistrz uczył mnie sztuki walki i przede wszystkim sztuki życia. Raz w kambore* zabierał mnie na wyprawy po puszczy. Niekiedy sam planował trasy i w celu sprawdzenia moich umiejętności podstawiał pułapki, a niekiedy po prostu wychodziliśmy pomedytować wśród dźwięków lasu. Dzień w którym zginął był dla mnie bardzo trudny. Nie potrafiłem się pogodzić z tą myślą, że już nigdy się z nim nie spotkam. Ten dzień na zawsze pozostanie w mojej pamięci…
   Był to piękny i spokojny wieczór. Oglądałem słońce chowające się za górami Maruku, gdy nagle usłyszałem głos nauczyciela:  „Aranam ratuj wioskę!” Słońce zaszło. W tym momencie wyspę spowiła gęsta mgła. Wiatr zaczął huczeć w dolinach, zdało się słyszeć krzyki z otchłani. Pobiegłem szybko po swój miecz. Gdy dobiegłem do magazynu broni wszystko było poprzewracane, jakby przeszedł jakiś huragan. Zobaczyłem moją katanę, chwyciłem za rękojeść i wyleciałem na główny plac. Przypomniałem sobie słowa nauczyciela: „Pamiętaj! W ciemności nie ma sensu wymachiwać mieczem, jeszcze trafisz w nieodpowiednią osobę, a jeszcze gorzej jeśli będzie to przyjaciel. W takich sytuacjach przyda Ci się wyciszenie. Usiądź w miejscu gdzie dobrze widzisz okolice. Wycisz się i nasłuchuj…” Tak też zrobiłem. Zakradłem się do miejsca, które kiedyś w tajemnicy pokazał mi mistrz. Zauważyłem ciemne sylwetki dobrze zbudowanych ludzi. Byli to Wojownicy Ciemności. Czytałem kiedyś o nich, że są nieobliczalni. Napadają na bezbronne i niewinne wioski tylko po to żeby zabrać żywność lub w ramach ćwiczeń. U nas niestety były to tylko głupie ćwiczenia, gdyż nie posiadamy zapasów jedzenia. Nie w tym okresie. Próbowałem znaleźć ich słaby punkt, ale nie potrafiłem. Nagle zobaczyłem, że w kryjówce znajduje się łuk i strzały. Wziąłem je i wspiąłem się na drzewo. Zacząłem strzelać do wrogów. Część z nich udało mi się poskromić, jednak zabrakło mi strzał. Jedyne co mi pozostało to miecz. Wyszedłem z kryjówki by choć trochę przyczynić się do ratowania wioski, lecz w tym momencie ktoś zaszedł mnie od tyłu i straciłem równowagę.
   Obudziłem się nazajutrz. Byłem słaby a obraz miałem lekko rozmazany. Zauważyłem, że na dziedzińcu leżały ciała i było pełno krwi. Słyszałem płacz ludzi, którzy przeżyli i stracili swoich bliskich, oraz swój dobytek. Postanowiłem poszukać Wielkiego Mistrza, zacząłem pytać mieszkańców , ale nikt nie wiedział co się z nim stało. Po tych wydarzeniach przysiągłem sobie, że znajdę Wojowników Ciemności i wyzwę ich na śmierć i życie w imię dobra, żeby już nikogo nie spotkała taka katorga. Spakowałem rzeczy najbardziej potrzebne i wyruszyłem w podróż ocalenia…
* kambore – jednostka określania czasu. Odpowiada jednemu miesiącu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz